Brix Furstina to nasza ostatni nabytek, który zakupiliśmy wraz z braćmi Cichoń w Danii. Kolejna członkini stada matek zawsze wzbudza we mnie ogromną ekscytację i radochę, ale również wiele niepokoju. Swoje dziewczyny znam na wylot. Widzę kiedy podnoszą nogi w inny sposób niż na co dzień, czy noszą ogon w dziwny dla siebie sposób, co zwiastuje rychły poród. Określanie terminu porodu mam doskonałe! Już raczej nie udaje im się mnie oszukać czy zaskoczyć. Ale gdy pojawia się nowa koleżanka ciężko jest mi pogodzić się z faktem, że nie umiem przewidzieć co i kiedy nastąpi. Furstina jednak to klacz niemal idealna. Jestem absolutnie oczarowana sposobem bycia tego konia, jego wychowaniem i spokojem. Poznanie jej i dogadanie się z nią było najprzyjemniejszym powitaniem jakie do tej pory mnie spotkało… Wróć! Nigdy żadna z zakupionych przeze mnie klaczy nie witała mnie tak jak ona od pierwszego dnia. Miałam wrażenie, że to nie ja wprowadziłam ją do mojej stajni tylko ona zaprosiła mnie do swojego świata.
To samo stało się w dniu porodu. Rwąc włosy z głowy zastanawiałam się czy na pewno uda mi się dostrzec symptomy zbliżającego się rozwiązania. Po Furstinie sytuacja spływała jak po kaczce… Zero większych sygnałów… W dzień terminu stwierdziłam, że już się tak stresuję, że muszę przenieść stanowisko obserwacyjne do stajni (normalnie oglądam porodówkę na kamerze z domu). Furstina jak gdyby nigdy nic zjadła kolację i chrupała sianko… Głupia panikara ze mnie! Wypiję herbatę i wrócę do domu. W momencie gdy zalałam wrzątkiem kubek, przyjechała opiekująca się końmi w mojej stajni, Asia. Po chwili stwierdziła, że może wywiążemy ogon do porodu to ją zmobilizujemy :P Furstina przywitała nas jak zwykle pełnym optymizmem po czym… poszła się położyć… Serio? Wstała bo jednak drugi bok był bardziej odpowiedni do leżenia… nie… moment… do rodzenia!!! Po paru minutach naszym oczom ukazała się duża, ciemno gniada klaczka. Idealna matka przywitała ją gardłowym rżeniem i wstała by ją wylizać. Oczom własnym nie wierzyłyśmy. Furstina jakby czekała na asystentów. Wydawało nam się, że chciała żebyśmy tam były. Jakby czuła się z nami bezpieczniej… Złota kobyła!
Mała źróbka chwilę tylko powalczyła z grawitacją i już była przyssana do wymienia mamy. Bardzo silna dziewczynka z każdą minutą pokazywała, że doskonale poradzi sobie na tym świecie. Była absolutnie samodzielna i bezproblemowa… Na drugi dzień potwierdziła swoją odziedziczoną po mamie, niezwykłość charakteru. Ilekroć siadałam w boksie by chwilę ją poobserwować, przychodziła do mnie ciekawsko sprawdzając czym jestem. Po chwili kładła się koło mnie i pod ciężarem mojej głaszczącej ręki opierała głowę o moje kolana. Niesamowite uczucie gdy źrebię od początku obdarza cię tak dużym zaufaniem i czuje się z Tobą dobrze. To jest jeden z piękniejszych momentów dla hodowcy ceniącego sobie nie tylko walory sportowe swoich wychowanków ale także ich dobro.
Dzień po narodzinach źrebaka, jego współwłaściciel poinformował mnie, że moglibyśmy nadać imię nawiązujące do „Księżniczki”. Czemu akurat „Księżniczki”? „No bo Furstina oznacza Księżniczkę, no co ty, nie wiesz?”… No cóż… Nie wiedziałam... Mój niemiecki przetwarza wyłącznie całe zwroty dotyczące koni. Pojedyncze słowa i te wszystkie niemieckie tasiemce są dla mnie abstrakcją. Ale teraz wszystko stało się jasne. Furstina była Księżniczką z krwi i kości. To ona witała mnie, nie ja ją… To ona swoim spokojem powodowała mną, nie ja nią… To ona potrzebowała swojej świty do porodu… W dodatku jej małe Książątko idzie dokładnie w ślady mamy. Ta istnie Królewska rodzina ma już wiele zasług na koncie (więcej o tym w zakładce Furstiny), a jeszcze niejedne zapewne przed sobą. Dla mnie jednak nie „książęcy tytuł” u źrebaka będzie najważniejszy. Zasugerowałam by nazywał się „Joy of life” bo właśnie to będzie tworzyć jego największa wartość i wyjątkowość, a „błękitna krew” tylko pieczętuje gwarancje sukcesu. Jestem tego pewna! Witaj w naszym świecie Joy of life!!!