Imprinting – czym właściwie jest? Zjawisko to zostało zaobserwowane już dawno i jest coraz szerzej stosowane wśród koni. Polega na wdrukowywaniu, wpojeniu pożądanych wzorców na wczesnym etapie życia źrebięcia. W pierwszych 24h swojego życia noworodek jest niezwykle chłonnym umysłem uczącym się nieświadomie zachowań na całe życie. Przykładowo poznaje wtedy swoją matkę i to na niej będzie się dalej wzorował np jeśli chodzi o dobór gatunku do tworzenia stada czy rozmnażania się. Zjawisko to, choć skrywa jeszcze wiele tajemnic, jest niesamowicie intrygującym mnie tematem. Od 2 lat staram się wykorzystywać jego metody dzięki przybliżeniu mi tematu przez Akademię JNBT podczas ich szkoleń. Jakiś czas temu opublikowałam post, w którym informowałam o przeprowadzonych testach na grupie źrebiąt z jednego rocznika, które były traktowane w różny sposób w pierwszej dobie. Z premedytacja przeprowadziłam na jednym szkolenie kompletne, na drugim według własnych pomysłów, a na trzecim wcale. Wszystkie w wieku 6 miesięcy prezentowały należyty poziom wychowania i akceptacji współpracy z człowiekiem w miłym kontakcie. Dlatego nadal potwierdzam ówczesne wnioski o tym, że żeby uzyskać konia o dobrych manierach należy poświęcać mu czas od samego początku. Jednak na dzień dzisiejszy mam już za sobą kolejną ilość zaimprintingowanych źrebiąt i czas dodać kolejne wnioski. Zacznę od tego, że specjalistą nadal nie jestem i zapewne w wielu elementach robię jeszcze błędy ale i tak efekty są zadziwiające. Mogę śmiało stwierdzić, że zaimprintingowane źrebięta uczą się dużo szybciej, łatwiej nawiązują kontakt z człowiekiem, szybciej przystają na jego zasady. Nie są idealne! Na imprintingu wychowanie się nie kończy. Nie czyni to konia doskonałym na zawsze, ale daje mu solidne fundamenty do budowania poprawnych relacji i co najważniejsze bycia bezpiecznym, 600 kilowym zwierzakiem dla człowieka. Polecam nawet najbardziej sceptycznym, wybranie się na jedno ze szkoleń Akademi JNBT i spróbowanie przeprowadzenia imprintingu na jednym ze swoich źrebiąt. Dobrze wykonany chociażby w większości, jest nieodzowną pomocą na dalszym etapie pracy. Pamiętajcie też, że to Wy zdecydujecie co chcecie „wdrukować”. Jednym wystarczy nauka chodzenia przy człowieku, a inny odczuli konia na pryskający spryskiwacz co pozwoli mu, tak jak nam, umyć źrebię od stóp do głów już w drugiej dobie na totalnym luzie (przykład z życia Quaris gdzie drugiego dnia było ponad 30 stopni a ona cała mokra musiała stać w stajni ze względu na problemy matki).
Drugim aspektem stosowania przez mnie imprintingu jest fakt odwiecznie zadawanego sobie pytania: dokąd zmierza hodowla koni? Poza rozważaniami nad typem, budową i jakością ruchu pozostaje jeszcze kwestia charakteru i jezdności. Sprzedażą koni zajmowałam się bardzo długo. Na mojej drodze spotkałam wiele rumaków o najróżniejszych możliwościach i temperamentach. I w tym momencie będę szczera (wypowiedzi nie kieruję by uderzyć w kogokolwiek personalnie): kiedyś potencjalny klient szukał konia, który był chociaż troszkę lepszy niż stawka, którą widywał na co dzień. Koni słabych było wiele więc konkurencji właściwie się nie czuło. Nie wiele było koni, których sprzedaż była trudna ze względu na jakieś niedoskonałości (a nie ma konia ich pozbawionego) bo w innych stajniach stały prawdziwe „kaleki” fizyczne czy umysłowe. Jeździliśmy zawody na wszystkim co się dało, a i na pudle nie raz stanęliśmy. Konie nie miały żadnych rodowodów, które gdziekolwiek by się liczyły. Dziś jest już zupełnie inaczej. Potencjalny klient widzi jak wiele koni jest dziś na rynku. Na zawodach bez problemu dostrzeże wybitne jednostki, które powalają na kolana. W każdej stajni sportowej znajdzie wspaniałe rumaki, które będą budowały jego oczekiwania. Sprzedający coraz bardziej wychodzą naprzeciw swoim odbiorcom. Starają się dobrać coraz lepsze ogiery, łudząc się na potomka klasy ich ojca. Szukają matek z wybitnych linii by zwiększyć szanse na sukcesy jej źrebiąt. Wynajmują świetnych trenerów by zaprezentować swoje czempiony światu. I ja się z tym wirem kręcę jak wszyscy… Ale co w momencie gdy wszyscy mamy dostęp do ogierów z całego świata i możemy naśladować doskonałe połączenia? Będziemy mieli potomków klasy ich ojców. Ale co w momencie gdy już przy technice embriotransferu (czy aukcji embrionów) za chwilę tylko wybitne matki będą „dawać” źrebięta? Wszystkie źrebięta będą odnosić gdzieś swoje sukcesy. Ale co w momencie gdy świetnych trenerów do prezentacji będzie za mało? Nie będziemy mieli czempiona świata… Jest jednak element, który jest wciąż niedoceniony przez hodowców, a coraz częściej stawiany na piedestale przez klientów. Charakter, wychowanie, przyjazność, bezpieczeństwo. Dlaczego wciąż 90% osób, które kupują ode mnie źrebaki pyta się: Ale jak ja go zabiorę do domu po pół roku? No jak to jak? Przyczepą! Na kantarze i uwiązie. Wsiądzie i wysiądzie gdzie indziej. Nie widzę problemu! A nie, przepraszam – widzę! W ilu stajniach załadunek źrebięcia w takim wieku nie odbywa się „na miotłach”, „szmacie na oczach” czy Sedalinie? Ba! Załadunek… Założenie kantara! No więc ja się pytam w takim razie drogich odbiorców tej strony - jak to jest, że skoro tak bardzo ulepszamy konie w stronę potencjału, możliwości, eksterieru co jest zabawą w genetyka, to czemu nie zwracamy uwagi na to na co mamy największy wpływ czyli na szkolenie swoich osesków? Myślę, że tu hodowcy w końcu pójdą po rozum do głowy i zaczną coś w tym temacie robić… A jeśli nie to z perspektywy mojego interesu będę bardzo zadowolona :) Bo gdy już tych trenerów będzie za mało to jak myślicie, które konie przyjmą? Jak już wszystkie będą wybitne to uważacie, że które najbardziej przypadną do gustu kupującym?
Jednak poza potwierdzeniem skuteczności imprintingu i „radą” dla konkurencji mam jeszcze jeden postulat do wszystkich, którzy po prostu kochają konie i chcą mieć źrebaki. Czy naprawdę nie chcecie by miały w życiu łatwo? Tworzenie stada konia z człowiekiem może nie jest trudne ale wymaga pojęcia wielu zasad przez obie strony. My jako drapieżnicy oraz istoty kierowane ambicją nie odczuwały tak silnie niepokoju w dążeniu do swoich celów. Z kolei koń dostający od nas trudne do zrozumienia i często niejasne sygnały, jako roślinożerca, od razu wzbudza w sobie chęć ucieczki i ratowania życia. Konie są systemem 0 – 1, albo zginę albo będę żyć. Albo ucieknę, stanę do walki (bardzo zdesperowany) albo zginę marnie. Dlaczego nie pokazać źrebięciu w pierwszej dobie, że poza swoim gatunkiem jesteśmy jeszcze my na tym świecie wraz z nim. Nauczyć w jaki sposób będziemy chcieli z nim pracować, co będziemy przekazywać i jak się komunikować. Uwierzcie mi, że to działa, a źrebięta po takich sesjach chętnie witają człowieka oczekując „dialogu”. I czy nie o to nam chodzi w hodowli kolejnych pokoleń?
Parę dni temu na świat przyszła Quaris Jak Malowana. Cudowna klaczka o ogromnej sile i gabarytach. W związku z odbywającym się dzień wcześniej w naszej stajni szkoleniem z imprintingu, prowadzonym przez Akademię JNBT, udało mi się zaprosić, w środku nocy, trenerów Aurę i Anię, do przełożenia przekazywanej wiedzy na zajęcia praktyczne :) Przede wszystkim chciałabym im bardzo podziękować za cały trud i zaangażowanie jakie włożyły w imprinting Quaris. Ciesze się niezmiernie, że mogłam obserwować ich pracę na żywo i własnoręcznie odczuć efekty już po. Klacz pomimo swoich gabarytów i całego zamieszania jakie wprowadzała napięta sytuacja z jej matką (problemy poporodowe) dotarła do punktu w, którym Aura powiedziała magiczne „DOBRA”. Potem powtórzyła je jeszcze parę razy potwierdzając czy działa wszystko co wpojono źrebięciu i na koniec dodała, że zrobimy rano jeszcze jedną sesję na dworze by w ciągu 24h Quaris odbyła dwie „rundy”. W mojej i zapewne Aury głowie także, krążyło jednak pytanie czy na pewno jutro uzyskamy pożądane reakcje. I wiecie co? Nie wiem czy Was zaskoczę mówiąc, że gdy tylko rano weszłam do boksu źrebię natychmiast podeszło ciekawsko się przywitać. Nie było żadnych problemów z odkażeniem ponownym kikuta pępowiny bez potrzeby przytrzymywania malucha itp. Gdy przyjechała Aura źrebię szybciutko zaprezentowało jak bardzo jej ufa i bez problemów przyjmowało zadania, które mu nakładała. Niebieska folia, parasolka, różne rzeczy na grzbiecie i głowie, dotyk w każdym punkcie ciała, prowadzenie na „torebce” (patent o którym już kiedyś pisałam bardzo ułatwiający sterowanie małym konikiem) czy podawanie nóżek. I tu pewnie gości uśmiech na twarzy niedowiarków i ulatnia się cichy mamrot pod nosem: „No i po co Ci ta folia i parasolka?”. A sam sobie odpowiedz drogi czytelniku czy ma to jakiś związek z dorosłym życiem konia na parkurze czy przy płocie ujeżdżalni rekreacyjnej... Ja tylko dodam, że nie chodzi o to co użyłam ja z Aurą, ale o jakąkolwiek rzecz jaką sobie wymyślisz i wzmocnisz pozytywną reakcję w swoim rozluźnionym, akceptującym, ufnym źrebięciu. W przyszłości po prostu spotkasz się z taką reakcją tego konia na dany element i uważaj, żeby on wtedy nie zaskoczył Ciebie! :)
Tak jak wspomniałam na początku: imprinting to zjawisko cudowne ale i bardzo zagadkowe. Mnie nurtuje niebywale i z pewnością będę dalej je zgłębiać kontynuując jego stosowanie wśród moich noworodków. Chętnie podzielę się kolejnymi wnioskami za jakiś czas. A dziś idę w bezpieczne stadko matek i źrebiąt, gdzie wszystkie ufnie przychodzą po kolejny dialog z człowiekiem. Na końcu, za nimi maszeruje podbrykując najmłodsza Quaris, którą od początku przezywamy Aurą, ze względu na swoją nieprzeciętną Ciotkę chrzestną, która podarowała jej najlepszy prezent jaki w życiu otrzyma od człowieka: pakiet zrozumienia, ufności, przyjaźni, czułości i przekonania, że może być on fajny. Oby nikt jej tego nigdy nie zdołał zabrać!