Skąd się biorą moje konie? Nie wiem... Nie siedzę godzinami w internecie, nie dzwonię po tysiącu hodowców, nie wypisuję na Facebooku, że szukam klaczy do kupienia. W większości przypadków natrafiam na nie zbiegiem różnych dziwnych okoliczności, które wystarczy dostrzec i uwierzyć. Teraz już zaczynam mieć tak, że im dziwniejsza wydaje się sytuacja tym bardziej nie mogę doczekać się finału bo jestem prawie pewna, że będzie ekstra. Przerażające co będzie „za parę koni dalej”...
Spokojny wieczór, szukam informacji na temat źrebiąt w Niemczech. Interesowali mnie potomkowie jakiegoś tam ogiera. Szukam od strony do strony... Słabo... Zrezygnowana stwierdzam, że jak nie ma w niemieckim internecie to po polsku już na pewno nic nie znajdę. No ale dopóki nie sprawdzę to się nie przekonam. Wpisałam w wyszukiwarkę. No nic... poza jakimś ogłoszeniem konia ze słabym zdjęciem. Nic pewnie na nim nie zobaczę... Wchodzę. Faktycznie na tym nie widać nic ale na 2 kolejnych jest naprawdę przyzwoity koń, w ładnym typie i moim ulubionym umaszczeniu. Przeleciałam okiem ogłoszenie, „odczytałam między pikselami” co chciałam w temacie źrebiąt i zamknęłam komputer.
Wstałam rano i pierwsza myślą jaka pojawiła się w mojej głowie był obrazek „konia w moim typie” z wczoraj. E tam... Koni mało na świecie?
Kolejnego dnia wstałam rano i pierwsza myślą jaka pojawiła się w mojej głowie był obrazek „konia w moim typie” z wczoraj. E tam... Koni mało na świecie?
Tydzień później, wstałam rano i pierwsza myślą jaka pojawiła się w mojej głowie był obrazek „konia w moim typie” sprzed tygodnia. E tam... Koni mało na świecie? Takich co od tygodnia siedzą mi w głowie TAK! Szybko otworzyłam komputer, wpisałam w wyszukiwarkę pożądany tekst i w mgnieniu oka miałam odpowiedź: „ogłoszenie nieaktualne”. Dziękuję, do widzenia!
Kolejnego dnia wstałam rano i pierwsza myślą jaka pojawiła mi się w głowie było, że to tak nie może być. Powiedźcie mi kto o zdrowych zmysłach uważa, że może nadal uda mu się kupić konia gdy: nie zna numeru, adresu ani imienia właściciela koni, który stacjonuje gdzieś daleko w Niemczech, jego ogłoszenie wygasło na amen, a jedynymi danymi jakie posiada to fakt, że koń jest kary i po ogierze San Amour? No to mogę być tylko ja! Pół dnia szukania i sklejania przypominających mi się skrawków ogłoszenia, które widziałam tydzień temu... Znalazłam jakieś stare ogłoszenie o innym koniu z takim samym płotem jak na zdjęciach „tego karego”. Dzwonie! Co powiem? No tak – powiem, że na ogłoszeniu jest taki sam płot jak na ogłoszeniu o takim innym koniku co widziałam niedawno, ale że ogłoszenie jest już nie aktualne to chciałam zapytać czy może to był Pana konik i czy może jest jeszcze aktualne? Zamkną mnie w wariatkowie kiedyś za te moje pomysły ale raz się żyje... „A tak! Kara klacz po San Amour to moja, płot też mój. Ogłoszenie nieaktualne? Nie... Wszystko aktualne! Nie wiem czemu się nie wyświetla...”- usłyszałam w słuchawce. NIE WIERZE!!!
3 dni później wsiadłam w samochód, zapięłam przyczepę i ruszyłam pod granice Holenderską obejrzeć to co mi spokoju nie dawało... To była chyba najdłuższa podróż jaką robiłam na takim dystansie z przyczepą. W sumie stałam w korku z 5 godzin... Oczywiście do konia dojechałam na 21. Nie powinno się oglądać koni o zmroku ale mi było wszystko jedno gdy już ją zobaczyłam. Pasowała mi jeszcze bardziej niż przypuszczałam, że będzie. O 23 wreszcie oderwałam się od sławetnego płotu i zadałam towarzyszce podróży pytanie gdzie my właściwie dzisiaj śpimy? W tym wszystkim zapomniałyśmy sobie czegokolwiek zarezerwować... No świetnie!
Na drugi dzień San Sita jechała już w przyczepie do swojego nowego domu. Z każdą godziną denerwowało mnie coraz bardziej, że jeszcze tak daleko zanim ją wyciągnę i obejrzę raz jeszcze. Ona tymczasem całą drogę miała w nosie i liczyło się tylko siano nałożone do siatki.
Po przyjeździe do domu, obejrzeniu i spacerku z San Sitą stwierdziłam, że jest znów jeszcze lepsza niż przypuszczałam i już spokojniejsza, że klacz jest moja, pojechałam do domu. W sumie patrzyłam na nią głównie pod kontem jeździectwa. Była zajeżdżona i miała trochę podstaw ujeżdżenia. Nie za duża więc będzie miłą odmianą przy moich aktualnych gigantach. Dopiero w domu ochłonęłam i zastanowiłam się co właściwie ma w papierze. Odczytałam matkę i przeszukałam jej linię w internecie. Nie wierzyłam własnym oczom gdy w ciągu 3 minut znalazłam uznanego w Niemczech, pełnego brata San Sity. Dowiedziałam się, że jej matka Donata, także ma uznane rodzeństwo tj ogiera Don Aparte. Wyskoczyło mi jeszcze kilka kolejnych źrebiąt tej klaczy sprzedanych na różnych aukcjach i odnoszących sukcesy na pokazach. Wygląda na to, że dodatkowo znalazłam sobie całkiem dobrą rodowodowo klacz. Może by spojrzeć na nią także jako matkę?
Czas pokaże jaka rola przypadnie San Sicie w naszej stajni. Na pewno jakąś odegra bo takie przypadki nie zdarzają się często. Najważniejsze, że Czarna Perełeczka jest już w mojej stajni i mogę spokojnie wypić poranną kawę bez wciąż jednej i tej samej myśli kłębiącej się w mojej głowie.