Pomimo fatalnej, mokrej pogody czas nie zwolnił nam nawet na chwilę. Doprawdy nie mam pojęcia gdzie się podział cały lipiec. Jednak gdy dziś dostałam krzykliwą informację, że „może byś się pospieszyła bo już nowy miesiąc” dotarło do mnie, że sama nie jestem pewna czy zaczynamy lipiec czy może sierpień?! Czas zwolnić! Najlepszym sposobem na odzyskanie czasu, który uciekł jest nadrobienie zaległości na stronie. One zawsze porządkują i pozwalają mi przeżyć jeszcze raz minione chwile.
Najdalszym wspomnieniem z tych, które zbyt szybko uciekły jest mój spacer na łąkę. Stanęłam pośrodku stada klaczy i ogarniam okiem każda z osobna. Nagle fala powietrza naprężyła wszystkie mięśnie koni. 9 głów uniosło się najwyżej jak mogło a 18 uszu skierowało w stronę przesmyku lasu wychodzącego na łąkę. 10 metrów przed nami na pole wypadło ogromne stado dzików. Dużych, małych, wszelakich. Ja zamarłam, ale moje klacze wręcz przeciwnie. Zaczęły paść się z powrotem i tylko nieśmiałe, małe łebki wyglądały zza nich ciekawe co to za przybysze. Symbioza z dzikami, które po chwili przerwy na naszej łące oddaliły się spokojnym tempem z powrotem do lasu, była niesamowita. Nigdy wcześniej nie zauważyłam tu tak dużego stada, ale moje konie zdecydowanie znały je od dawna.
Gdy dziki oddaliły się na dobre młodsze maluchy, przepełnione wrażeniami, natychmiast położyły się spać u boków mam. Tylko Daiquiri coś męczyło. Jest starszy od reszty wiec jego ciekawość i odwaga nie mają już granic. Kręcił się , zaczepiał wszystkich, podgryzał matkę. Nikt nie chciał szukać dzików. Tak więc młodzieniec stwierdził, że zrobi to sam. Pełnym galopem zasuwał od jednego końca do drugiego, na skos, na przełaj, przez zarośla i las. Sprawdzał kolejne miejsca i wracał upewnić się, że matka jest tam gdzie ją zostawił. Niestety stada dzików już nie było w zasięgu. Pozostały po nich tylko piękne zdjęcia Daiquiriego w pełnym galopie...