Maj roku 2011. Zaźrebiam Grande ogierem San Amour, który powala mnie ruchowo na kolana. Czekam 11 miesięcy. Przychodzi na świat piękna, kara klaczka, która podbija moje serce pierwszym spojrzeniem. Czuje jak oplata swoją „smyczą” całą moją duszę. Należę do niej...
Dziś, 4 lata po ówczesnych wydarzeniach wciąż nie potrafię jej się oprzeć. Starling wyrosła na przepięknego konia. Niesamowicie kształtną, długonogą damę o wielkim serduchu i zadziornej osobowości. Zdecydowanie sortuje ludzi na „godnych kontaktu” i tych, z którymi współpracować nie zamierza. Nie ma w niej złych cech. Są jedynie takie, których ludzie nie lubią. Człowiek jest bowiem istotą wygodną. „Związać, spiąć, pojeździć, odstawić, zamknąć drzwi stajni”. Ze Starling tak się nie porozmawia. Ona nie jest niczyją „podwładną”. Nigdy nie będzie ulegać presji. Nie pozwoli sobie na drogę na skróty. Nie cierpi braku czasu. Dla mnie to jest piękne! Tak wiele się od niej uczę mimo jej młodego wieku. Była zdecydowanie najtrudniejszym koniem do zajeżdżenia z jakim miałam do czynienia w mojej pracy z końmi. A dziś? Koń moich marzeń stoi przede mną osiodłany, idzie odważnie przez każdy zakamarek świata, ufnie podróżuje w przyczepie, otwarcie reaguje na nowe wyzwania i cieszy się z obcowania z człowiekiem. A ja? Ja siedzę i jadę... Nic nie muszę robić. Ona wszystko ma, wszystko wie, wszystko chce. Uczucie jakiego nie miałam od dawna nagle stało się codziennością. Tak prostego konia do jazdy w miesiąc po zajeżdżeniu życzę absolutnie każdemu bo wtedy dopiero odczuwa się o co tak naprawdę w jeździectwie chodzi.
Sam proces zajeżdżania, jak wspomniałam, był bardzo trudny. Klacz szybko pojmowała chodzenie na lonży, wszelkie sygnały wydawane z ziemi i akceptowała zakładany na nią po kolei sprzęt. Aż do momentu zapięcia popręgu. Kwestia noszenia czegoś na grzbiecie absolutnie nie była problemem. Chodziło o nacisk, a takowy czy w postaci psychicznego parcia czy fizycznego ucisku jest dla niej nie do przyjęcia. Ponad 2 miesiące zapinałam popręg. Każdego dnia tak jakbym robiła to pierwszy raz. Codzień reagowała tak samo. Codzień pierwsze 10 minut nie wracała 4 kopytami na ziemię. Codzień tak bardzo starała się coś mi powiedzieć. Ale człowiek w mojej postaci zadawał wciąż te same pytania: dlaczego to tak długo trwa, czemu nie ma efektów, co robię źle? Wtedy na mojej drodze stanął kolega, z którym współpracuję od lat przy zajeżdżaniu koni. Słowa, które mi powiedział zamieszkały w mojej głowie na zawsze: „Gdy zapinasz ona po prostu LUBI bryknąć by zrzucić z siebie napięcie mięśniowe jakie wywołuje popręg. Pozwól jej na to, uśmiechnij się i wsiadaj. Jest gotowa.” Zrobiłam zdziwioną minę myśląc w duchu, że chyba chce mnie zabić... Ale wszelkie inne wytłumaczenia sytuacji już dawno zostały obalone. Wsiadłam. Spięta tak, że mięśnie zaczęły mi drgać, a w głowie potok myśli nie pozwalał trzeźwo myśleć. Miałam wrażenie, że czuję jak serducho pompuje mi coraz więcej adrenaliny i zaraz wybuchnę. Jeden fałszywy ruch, a przy pierwszym wybiciu w jej stylu katapultuje mnie w kosmos. Tymczasem Starling ruszyła powolnym stępem. Poczułam pod siodłem ruch jej mięśni, sprężystych, ale rozluźnionych. Bujała mnie jak kołyska i po prostu szła. Spokojna, grzeczna, delikatna, słuchająca. Ukołysała mój strach, rozmasowała nerwy, wyssała adrenalinę. Napawałam się pierwszą jazdą na niej jakbym jeździła na koniu klasy GP. Była fenomenalna!
Starling jest koniem, który nigdy nie będzie dawał rozwiązań na tacy. Trzeba jej słuchać i ją rozumieć. Mimo, że urodziła się u mnie nadal uważam, że zbyt mało ją znam. Wciąż nie umiem „ z niej czytać”. Wiele przed nami wspólnych wyzwań i niewątpliwie emocji, ale z takim koniem mogę iść na koniec świata. Do dziś bryka przy podpięciu popręgu, ale ja przyjmuję to z uśmiechem. Dostałam od niej świetną lekcję. Pokazała mi, że nie jest przeciętnym konikiem i nauczyła, że czasem trzeba odczytywać świat inaczej niż dotychczas znana nam wiedza. Ta klacz otwiera oczy i rozbudza zmysły. Jednak w rozliczeniu bierze serce. Nie kawałek! W całości! Moje jest jej już na zawsze!